czwartek, 9 czerwca 2016

Osiedle Mohera

Osiedle. Na granicy wojewódzkiego miasta. Całkiem duże i zamknięte.
Ogrodzone zielonym, metalowym płotem. Kilkadziesiąt arów powierzchni
i kilkadziesiąt różnych charakterów widzianych na co dzień z frontowego okna.

Jest i listonosz. Ten sam od wielu lat. Nie wiedzieć czemu - obrażony na cały świat. 
Na pytanie o przesyłkę odpowiada tonem takim, jakby mu człowiek całą rodzinę wybił.

Jest i koleś - 30-parolatek. Wiecznie pod telefonem,
który dosłownie na chwilę wyprowadza swojego psa.
Zdaje się, że jedyną oznaką jego czułości do posiadanego zwierzaka, 
jest pozwolenie mu na wytarzanie się w osiedlowej trawie.
Kończonego zazwyczaj oschłym zwrotem „chodź tu!”

Jest i Matka-Polka, spotykana zazwyczaj z torbą zakupów i dzieckiem na rękach.
I gromadką krążącą wokół niej. Wiecznie zabiegana i zdeterminowana,
by zapewnić swemu potomstwu wszystko czego tylko potrzebują,
a która - rzec by można - liczbą dzieci wyrobiła normę dla połowy osiedla.

Są i panie dbające o czystość klatek schodowych, którym energii i entuzjazmu
mógłby pozazdrościć każdy, kto wykonuje pracę wdzięczniejszą niż one.

Jestem w końcu i ja - baczny obserwator tego małego świata.
Pełnego pisków bachorów, gnających w pośpiechu na autobus ludzi i zgiełku pędzących osiedlową drogą samochodów - przeplatanych wieczorną walką o miejsce parkingowe.
Niczym moher szukający atrakcji we wpatrywaniu się w ludzkie epizody.

Tylko kubka mi pod ręką brak i poduszki pod łokciami.
Choć przyznać muszę, że przyjaciele zadbali,
by tę drugą mieć na wyciągnięcie nie jednej mej ręki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz