czwartek, 30 czerwca 2016

Gdy do domu jakoś nie po drodze.

Egzaminy już za mną. Rzekłbym: wakacje! Ale w przeciwieństwie do rzeszy moich znajomych, którzy już dawno spakowali swoje manatki i wyruszyli w podróż powrotną do swoich miast i wsi, mnie jakoś niespieszno do domu.

I bynajmniej nie chodzi tu o brak znajomych, których na co dzień widywało się na wydziale, bo tych paru zaufanych w swoich okolicach mam. Co prawda nie w takiej ilości jak w mieście, ale są. Tu chodzi o niezależność. A właściwie o jej brak. I to nawet nie o tę finansową. 
Choć przyznać muszę, że brak kieszonkowego w wakacje doskwiera najbardziej.
W mieście nikt mi nie mówi o której mam wstać, kiedy pójść do sklepu, posprzątać w kuchni czy też w pokoju. W domu wszystko to odbywa się na innych zasadach i bynajmniej nie ja je ustalam. A przebić się z własną argumentacją - szczególnie gdy jest się na utrzymaniu rodziców - wcale nie jest tak łatwo. Tak samo jak nie jest łatwo w mych okolicach o pracę na niecałe trzy miesiące. Szczególnie taką, gdzie zaakceptują większość mych wakacyjnych planów. A ich mam niemało.
W domu wszędzie jakoś daleko. Do Biedronki, do Lidla, do każdego większego sklepu.
Przez co żywić się trudniej według w-mieście-ustalonej diety.
Człowiek poszwędałby się tak bez celu, ale specjalnie nie ma gdzie.
Bo i galerii handlowej w okolicy brak, i po parku jakoś też niespecjalnie się chce,
bo to już nie te same duże skwery.
I tramwajem się człowiek nie przejedzie,  bo ich na wsi po prostu nie ma. Autobusem? Niekoniecznie. Po pierwsze drogo, a po drugie - co to za komunikacja, gdzie ostatni autobus o 18 swój kurs realizuje?

W domu człowiek się rozleniwia. Strasznie. A najgorsze, że zaradzić temu nie ma jak.
Jakoś nie czuje się tego przymusu, by samemu z siebie wyjść do sklepu. Bo i po co?
Skoro zawsze znajdzie się coś do jedzenia w domowej kuchni.
I zapału brak, by samemu przygotować obiad - przecież nawet mama nauczyła się gotować pod swoje dziecko, według ściśle ustalonych przez niego zasad.
W mieście? Pójdziesz do sklepu, zrobisz zakupy - zjesz, nie kupisz? - nie zjesz. Prosta kalkulacja. Jest się zdanym zupełnie na siebie*.
*jeśliby tylko kwestię finansową pominąć.

Człowiek w domu nawet zjeść obiadu nie może o której chce.
Bo gdy rodzice wołając do stołu słyszą odmowę, zaraz się obrażają. Że nie chcę z nimi zjeść,
że ich nie szanuję. Kiedy to najzwyczajniej w świecie nie mam ochoty na obiad.
I znów wysłuchuję, by nie siedzieć po nocach, bo przecież właśnie wtedy zużywa się najwięcej niepotrzebnego światła, a poza tym człowiek „kręci się, wierci” i im tylko we śnie przeszkadza.
No ale z netoperka skowronka nie zrobisz…
Nie można także swobodnie czytać tego co się chce i w jakiej ilości się chce,
bo „ile też można przed kompem siedzieć?!”
Nawet się spóźnić spokojnie nie można, bo zaraz wypominają. Kiedy znajomi dawno przyzwyczajeni do tegoż faktu i zapewne moją obsuwę mają uwzględnioną w grafiku.

2 komentarze:

  1. Nie no nie uwierzę , że nie tęsknisz czasami za domowymi obiadami ;-) a tak zupełnie serio to moim zdaniem jeżeli uważasz jakieś miejsce za swój dom to nieważne jak mała jest to wieś i jak bardzo trudno gdziekolwiek się z niej wyrwać to zawsze będzie Ci tam po drodze. To jest jednak dom, tam zawsze człowiek chce wrócić, mimo tego że ma świadomość, że gdzieś indziej toczy się jego obecne życie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to jest,gdy jesteśmy u kogoś w domu, panują w nim zasady gospodarzy. Jeśli marzy Ci się, aby było po Twojemu, to masz na to masz wpływ. "Tylko decyzje zmieniają nasze życie." Nie da się pogodzić tych dwóch rzeczywistości. Trzeba wybrać jedną i być w niej konsekwentnym.

    Pozdrawiam
    Ela

    OdpowiedzUsuń