Jeszcze na początku pisania bloga(zabrzmiało
jakbym prowadził go co najmniej rok),
a było to dokładniej wtedy, gdy swoją
publikację miał dopiero mój ósmy wpis i zapału do pisania miałem nie mało, miałem
nie tyle pretensje do blogerki, którą od 2 lat systematycznie poczytuję, co
byłem rozczarowany jej 10-dniową nieobecnością na blogu.
Teraz sam zaniepisałem. I to na dłużej. Dużo
dłużej. Okazuje się, że wcale nie jest tak łatwo być systematycznym w pisaniu
tekstów. Tekstów z głową rzecz jasna.
Mimo tego, że spisanych tematów do opisania
mam wiele, mimo tego, że kilka tekstów już prawie gotowych i tylko czekają na
ostateczną poprawkę, to człowiek zebrać się w sobie nie może, przez co na ich
publikację się zbytnio nie zanosi.
Może to za mało obowiązków. Może zbyt mało
ważnych spraw, które można przesunąć w czasie na tyle, by coś po drodze na
bloga poskrobać?
A może to wakacyjne poczucie, że niczego nie
muszę, które niespodziewanie objęło każdą dotyczącą mnie sprawę?
Sam nie wiem jak to ugryźć. Ale w ostatnim
czasie niespecjalnie miałem też warunki do tworzenia. Brak wygodnych narzędzi
do pisania i nieskrępowanego dostępu do internetu, znacznie utrudnia, żeby nie
napisać uniemożliwia umieszczanie swych wpisów. A przecież pisanie powinno
sprawiać przyjemność, a nie być przykrym obowiązkiem.
A ostatnio powodów było wiele. Różnych. Lecz
skupię się tylko na dwóch z nich. Dość dużych. Można by rzec: ogromnych.
Ogromnych jak Przystanek Woodstock w Kostrzynie i ogromnych jak hala, w której
po Woodstockowym szaleństwie przyszło mi pracować.