Egzaminy już za mną. Rzekłbym: wakacje! Ale w
przeciwieństwie do rzeszy moich znajomych, którzy już dawno spakowali swoje
manatki i wyruszyli w podróż powrotną do swoich miast i wsi, mnie jakoś
niespieszno do domu.
I bynajmniej nie chodzi tu o brak
znajomych, których na co dzień widywało się na wydziale, bo tych paru zaufanych
w swoich okolicach mam. Co prawda nie w takiej ilości jak w mieście, ale są. Tu
chodzi o niezależność. A właściwie o jej brak. I to nawet nie o tę finansową.
Choć przyznać
muszę, że brak kieszonkowego w wakacje doskwiera najbardziej.
W mieście nikt mi nie mówi o której mam wstać,
kiedy pójść do sklepu, posprzątać w kuchni czy też w pokoju. W domu wszystko to odbywa się na innych
zasadach i bynajmniej nie ja je ustalam. A przebić się z własną argumentacją - szczególnie
gdy jest się na utrzymaniu rodziców - wcale nie jest tak łatwo. Tak samo jak
nie jest łatwo w mych okolicach o pracę na niecałe trzy miesiące. Szczególnie
taką, gdzie zaakceptują większość mych wakacyjnych planów. A ich mam niemało.